Wednesday 29 February 2012

Nadświetlny Strumień Dźwięku

Przez ostatnie kilka tygodni sporadycznie podejmowałem próby wyjścia ale z marnym skutkiem, możliwe że byłem "przemotywowany".
W między czasie raz mi się  udało wyskoczyć na kilka sekund, posiedziałem przy łóżku w OSPUO (obszar stworzony przez umysł obserwatora) i cofnęło mnie, na więcej nie miałem mocy.

Natomiast ostatnie wydarzenie było dla mnie sporym przeżyciem, mimo, że już kilkakrotnie udawało mi się wyskoczyć z ciała, a było to tak....

Po kilku nieudanych nocnych próbach 4+1, postanowiłem nie ustawiać budzika - jak się obudzę w nocy - a chcę się obudzić - to spróbuję wyjść, jak się nie obudzę to trudno i poszedłem spać.
Obudziłem się około 4tej po 5godzinach snu - stwierdziłem więc, że skoro taka okazja to robię 5+30.
Długo walczyłem, odpływałem, wracałem, medytowałem, ale wszystko jakoś mizernie szło, minęło chyba z 1,5h i postanowiłem, że spróbuję zapaść w sen kontrolując go ale bez zbytniej napastliwości :)
W pozycji na boku w jakiej zwykle zasypiam zacząłem przed sennie fantazjować, pozwoliłem umysłowi czepiać się myśli, układać swoje myślokształty i płynąć w kierunku snu.
Zacząłem świadomie myśleć o spotkaniu z przyjaciółmi, imprezie, byłem na domówce, po pewnym czasie złapałem się na tym, że już nie kontroluję moich myśli, zaczęły one żyć własnym sennym życiem, usłyszałem dość znaną komercyjną muzyczkę (trochę w innej interpretacji niż w rzeczywistości), która sączyła się z radia...


- KLIK! - przecież jak śpię i jestem w łóżku to nie mam włączonego radia (przemknęło mi przez głowę), to musi być sen! próbowałem uświadomić sobie, że już śnię. Zacząłem wsłuchiwać się w piosenkę...
W pewnym momencie piosenka przeskoczyła, zmieniła się na całkowicie inną tzn jakby była z całkowicie innej stacji radiowej - taki gotycki styl. Wtedy uświadomiłem sobie, że żadnego radia nie ma! to znaczy ani w domu w którym śpię, ani we śnie! W mojej głowie nastąpiła konfrontacja świata snu z rzeczywistością, byłem świadom, że ta muzyka nie istnieje, a jednak istnieje, bo ja ją słyszę i mam ją w głowie. W mojej pierwszej fascynacji stwierdziłem, że zacznę ją modyfikować i coś komponować - faktycznie, zacząłem wymyślać jakieś akordy, łączyć, tworzyć jak na jakimś instrumencie. Zacząłem płynąć na tych dźwiękach...
Już nie mogłem komponować, popłynąłem gdzieś, jakbym był już na innej fali, czułem, że zaraz zacznie się jakaś jazda...
Teraz w pełni byłem świadomy, że śnię, ale nie byłem już w rzeczywistości sennej, ale raczej gdzieś pomiędzy jawą, a snem.
Przypomniałem sobie technikę medytacji Osho pt. "Imię Jezusa" :)
(tu info jak to Osho opisuje: "Jesli porusza cie imie Jezusa, siadz w ciszy i niech to imie cie poruszy. Czasem powiedz w sobie „Jezus” i czekaj. To bedzie twoja mantra. W taki sposób rodzi sie prawdziwa mantra. Nikt nie moze dac ci mantry - ty sam musisz ja znalezc, to, co do ciebie przemawia, co cie porusza, co wywiera wielki wplyw na twa dusze. Jesli Jezus” - wspaniale. Czasami, gdy siedzisz w ciszy, tylko powtarzaj „Jezus” i czekaj i niech to imie wejdzie gleboko, glebiej do zakamarków twojego istnienia - niech wejdzie do samego rdzenia, i pozwól na to! Jesli zaczniesz tanczyc - dobrze. Jesli zaczniesz plakac - dobrze. Jesli zaczniesz smiac sie - dobrze. Cokolwiek z tego wyniknie, niech tak bedzie. Niech tak bedzie, nie przeszkadzaj temu, nie manipuluj. Pójdz za tym, a doznasz pierwszych przeblysków modlitwy i medytacji i pierwszych przeblysków Boga. Pierwsze promyki zaczynaja wnikac do ciemnej nocy twej duszy..." - OSHO "TECHNIKI MEDYTACYJNE - PORADNIK PRAKTYCZNY")

Nie wiem dlaczego akurat ta technika mi wtedy błysnęła,  z KK nie jestem związany, a wręcz przeciwnie uważam tę organizacje za równie destrukcyjną jak międzynarodowe korporacje oraz tzw światowe mocarstwa, natomiast uważam Jezusa za postać historyczną, która odegrała znaczącą rolę w rozwoju świadomości ludzkości. Nie posiadam autorytetów natomiast Jezus wraz z Siddhartha oraz Osho są postaciami które szanuję i uważam ich za wielkich myślicieli.

Wracając to zjazdu - zacząłem więc medytować w tym śnie, wrzuciłem mantrę jak wyżej w opisie, wciąż gdzieś w głowie słyszałem delikatną gotycką muzykę, ale wiedziałem, że coś się zmienia, coś się dzieje... Nagle usłyszałem jakby ktoś odpalił sycząco-szumiący silnik samolotu! Nie był to taki dźwięk, ale nie jestem w stanie go opisać, bo nie przypominam sobie abym coś podobnego kiedykolwiek słyszał. Ten dźwięk mnie po prostu zassał, piszczał, szumiał, zdominował wszystko, był jednym ciągiem jak jakaś rzeka, huczał - jedyny sposób w jaki to mogę opisać to wchodzenie Star Trek w nadświetlną :) tak to sobie wyobrażam.

O wow! mam w końcu to czego chciałem, zacząłem się przygotowywać jak to zazwyczaj to wyskoczenia/wytoczenia się poza ciało, ale tym razem było inaczej, nie mogłem nic zrobić, zostałem pochłonięty przez tę fale szumu, która gdzieś mnie ciągnęła. W pewnym momencie spośród ogłuszającego pisku wyłonił się mocny, stanowczy głos, jakby przekaz telepatyczny: "...Nikogo nie szukaj, nie Lataj, NIGDY!..."
To było mocne - później nazwałem to "huragan strachu", miał mnie zmieść psychicznie, zastraszyć i zdeptać mentalnie, bo oprócz przekazu słownego niósł ze sobą przekaz emocjonalny, jakąś manipulację żerującą na moich lękach. Poczułem taki powiew strachu, jakby ktoś dmuchnął na mnie i powiedział "bój się!" natomiast był to właśnie taki sztucznie wykreowany strach, zewnętrzny, taki nie mój... Wtedy poczułem jak ktoś mnie trzyma mocno za rękę, poczułem moc, ale to niezbyt trafne określenie, bo to kojarzy się z jakimiś energiami etc, ja po prostu poczułem "siłę skały", która nie walczy z "huraganem strachu", nie neguje go, po prostu TRWA w spokoju... więc trwałem, huragan huczał, ręka mnie trzymała, a ja trwałem i huragan zaczął cichnąć.
Uchwyt nadal czułem i zobaczyłem w głowie jak wizualizuje się ręka, która mnie trzyma. Pomyślałem, że to opiekun i pomoże mi wyjść z ciała. Postanowiłem, więc pójść za ciosem i wyskoczyć/wytoczyć się z ciała jak to już nie raz robiłem, ale... moc skały była niewzruszona na strach ale także na obe. Ani drgnąłem.
Pisk i szum ustał, ocknąłem się. Mocno ściskałem lewą dłoń moimi kolanami, "pomocna ręka" zniknęła.
Była 6.20 - byłem pełen energii, entuzjazmu, nie pamiętam kiedy miałem taką werwę o 6.20
Energia, siła, pewność siebie, otwartość - Jest MOC :)

No comments:

Post a Comment